niedziela, 11 grudnia 2011

mitake

Piękna pogoda trafiła się na weekend. W sobotę trochę zaspałem. Między innymi dzięki ludkom ode mnie z firmy śpiewającym (wróć - wrzeszczącym) mi w sobotę o 5 nad ranem kolędy przez telefon. Bardzo dziękuję - poczułem się bardzo świątecznie, ho ho ho :P Wracając do soboty, skoro zaspałem to już nie bardzo było się gdzie ruszyć. Patrzyłem na błękitne niebo i szlag mnie trafiał, że siedzę w chacie a nie korzystam z dobrej pogody i nie włóczę się gdzieś w terenie. Postanowiłem naprawić to w niedzielę, ale najpierw musiałem się dozbroić, bo jak by nie patrzeć jest już prawie połowa grudnia i w górach może być różnie.

Jest w Shinjuku taki sklep, do którego staram się zaglądać jak najrzadziej jak tylko się da. Gdy wysiadam z pociągu na Shinjuku zawsze wybieram takie wyjście by przypadkowo nie wyjść w pobliżu tego sklepu. Wszystko dlatego, że gdy tam wejdę to tracę nad sobą kontrolę. Sklep składa się z ponad 5 pieter wypełnionych po brzegi sprzętem turystycznym i w zasadzie wszystko chciał bym sobie kupić (sporo rzeczy jest nie do dostania w Polsce). Problemem są jednak ceny - wszystko jest średnio dwa razy droższe niż u nas (a to głównie przez obłędny kurs jena). Jak już jednak tam wejdę to nie mogę sobie darować i zawsze coś stamtąd wytargam. Dwa lata temu przywiozłem z Japonii sporo sprzętu i tym razem nie będzie inaczej. Parę tygodni wcześniej kupiłem sobie rękawiczki a teraz do kolekcji doszły lekkie nakładki z kolcami na buty i stuptuty. Można powiedzieć, że to tradycyjne souveniry jakie przywożę sobie z Japonii ;)

Prognoza pogody była niezła, łańcuchy z kolcami spakowane do plecaka więc nie pozostawało nic innego jak z samego rana wsiąść w pociąg i ruszyć przed siebie. Tu mała dygresja... Co o piątej nad ranem robi przeciętny Europejczyk? Śpi. A co robi przeciętny Japończyk - tłoczy się na peronie w oczekiwaniu na pociąg.



Nosz litości - w niedzielę o 5 rano? Myślałem, że tylko ja jestem tak postrzelony, żeby zrywać się w środku nocy, ale nie. Gdzie ci ludzie jadą? Bo na pewno nie w góry. Nie w szpilkach, miniówkach, kozaczkach, z laptopami, książkami i torbami. Obłęd.

Po jakiejś 1,5h wysiadłem w Mitake. Ze mną wysiadł cały pociąg i wszyscy tak jak ja szli na autobus. Jeden jedyny autobus. Przewidując dramat wyprzedziłem wszystkich i stawiłem się na przystanku jako jeden z pierwszych. Za mną ustawiła się kolejka tak długa, że jak już ja jechałem autobusem to ona nadal stała i stała i stała i końca nie było widać :)

Na szczyt Mitake-san wjechałem kolejką. Wiem, że to oszustwo ale po pierwsze Mitake-san nie był moim celem a po drugie wszedłem na niego 4 lata temu. Raz wystarczy ;) Zaplanowałem sobie wycieczkę z Mitake-san, poprzez Odake-san aż do Oku-tamy i z uwagi że trasa była długawa a dzień jest krótki, wolałem nie marnować czasu na wdrapywanie się na Mitake-san by potem utknąć po ciemku gdzieś w lesie.

Po przydługawym wstępie, zaczynamy wycieczkę tropami kubali :P

Zaczynamy w Mitake a raczej wiosce położonej wysoko w górach.




Tak, tak - to co widzicie to śnieg. Nie było go za wiele ale gdzieniegdzie już leżał. Pogada była idealna - 5 stopni ale zero wiatru i mocne słońce. Przez całą trasę szedłem z rozpiętym polarem. Najlepsza pogoda na wycieczki w góry.

Z Mitake, ruszamy w kierunku Odake-san. Wchodzimy we wspaniały cedrowy las (uwielbiam zapach cedrów - szkoda, że teraz nie pachną tak jak latem i jesienią).




Po wylaniu z siebie kilku hektolitrów potu docieramy do Odake-san. A tam - niespodzianka. Fuji-san jak na dłoni. I ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Nawet pojedynczego obłoczka. Nic. Pierwszy raz Fuji była dla mnie taka łaskawa (no..może drugi bo podobną pogodę miałem jak wlazłem na szczyt). 




Z Odake-san ruszamy w długą i nudną wędrówkę do Oku-tamy. Idzie się głownie przez las, widoków nie ma w zasadzie żadnych. W Oku-tamie czekały jednak na mnie onsen więc była jakaś motywacja żeby tam iść ;)



Ulepiłem bałwana - specjalnie da Was. Jest mikroskopijny ale na więcej nie starczyło śniegu. :-P


Powoli docieramy do Oku-tamy...




...mijamy kapliczki...



....i w końcu docieramy do Okutamy.



Na koniec zasłużona nagroda - relaks w tamtejszym onsen, żarcie i wio z powrotem do Tokyo :)


A teraz do spania...

5 komentarzy:

  1. No, nareszcie post niealkoholowy ;)

    Zdjęcia naprawdę interesujące, nawet dla takiego piecucha, jak ja aktualnie. Uśmiechnęłam się szczególnie na 2 fotki: bałwanka (oczywiście:) i kupki jenów przed kapliczką - w Polsce raczej by się nie uchowały na widoku ;P Spokojna kolejka do autobusu też jest raczej z innej bajki. Cwana z Ciebie bestia - żeby tak wykorzystać japońskie realia...:)

    Śpij dobrze, kubala. Oyasumi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne zdjęcia. ^^
    Ten blog uzależnia ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. I znowu ta przeklęta Fuji! Ale bałwan pierwsza klasa. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. @N:

    > kupki jenów przed kapliczką - w Polsce raczej by się nie uchowały na widoku

    One były dość wysoko więc byle kto tam nie wejdzie. A wchodzić taki kawał pod górę po parę miedziaków "na wino" się raczej przeciętnemu żulowi nie opłaca ;)

    > Cwana z Ciebie bestia

    Uczę się od najlepszych nauczycieli - Japończyków. Nie poszedłbym szybciej gdyby nie to, że cześć osób na peronie zaczęła biec do wyjścia a jak Japończyk biegnie do wyjścia ze stacji to coś musi być na rzeczy...Widziałem, już tyle dziwactw, że nazbierało się tego na oddzielny post.

    @Anonim:

    > Ten blog uzależnia

    Łechczesz moją próżność. Na twoim miejscu zacząłbym myśleć o odwyku bo w lutym koniec z tym blogiem.

    @Tunviel:

    > I znowu ta przeklęta Fuji!

    Niestety, gdzie się nie ruszę to ją widać - mi też już się przejadła no ale nie mam wyjścia - przecież nie będę udawać, że jej nie widzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie tylko taki margines społeczny miałam na myśli, niestety. Ale z mojej strony dość już o tym, nie chcę poprzez własne obserwacje umacniać stereotypu już i tak mocno funkcjonującego poza Polską :|

    A za lekcję dziękuję, warto zapamiętać ;)

    OdpowiedzUsuń