sobota, 31 grudnia 2011

kotoshi

Ten rok zdecydowanie upłynął pod znakiem podróży. Najpierw wiosenne Himalaye, teraz Japonia. Jak by tak podsumować to by się pewnie okazało że więcej czasu spędziłem poza Polską. Działo się sporo. Sporo nowych znajomości, kilka rozczarowań i trudnych decyzji. Nie ma co jednak patrzeć wstecz. To już przeszłość. Liczy się tylko przyszłość :)

Szczęśliwego Nowego Roku. 明けましておめでとうございます。

~~~

Poniżej macie zaległe posty. Nie chcę ich już trzymać do nowego roku. Miłego czytania ;)

piątek, 30 grudnia 2011

ryokou

3 dni, 1600 kilometrów, autobusy, pociągi i w końcu Shinkasen. To się nazywa wycieczka :)

Kilka ciekawostek z trasy...

Patrol. Nie wiem jaki patrol bo pierwszej części nazwy nie potrafię odczytać, ale nazwa zdecydowanie wskazuje na jakiś tam patrol. W każdym bądź razie wygląda poważnie - kogut na dachu, itd... Ale, ale...zajrzyjmy do środka - co wozi nasz wóz patrolowy? Czy to...tak..to piwo :)


Zdjęcie pt: "głupi gaijinie - nie dotykaj pilota od klimy - a zwłaszcza przycisków których działania i tak nie zrozumiesz!"


Taaa....Toaleta tylko i wyłącznie dla łagodnych panów ;)


Koniec.

nara

O ile Kyoto można porównać do naszego Krakowa, to Nara jest dla Japończyków mniej więcej tym samym czym dla nas Gniezno. Nara była pierwszą stolicą Japonii (w VIII wieku - mniej więcej od roku 710). Stała się również ważnym ośrodkiem klasztornym. Tak ważnym, że w obawie przed co raz większymi wpływami duchowieństwa pozbawiono ją statusu stolicy i przeniesione centrum ówczesnego życia politycznego do Nagaoki.

Nie będę się zbytnio rozpisywał bo nie ma za bardzo o czym. Nara to świątynie, świątynie i jeszcze raz świątynie. Aha...są jeszcze żebrzące o jedzenie daniele (te same co w Miyajimie).

W zasadzie największą atrakcją Nary jest świątynia Todaiji, która (jeśli mnie nie okłamano) jest jednym z największych (o ile nie największym) drewnianym budynkiem na świecie. Oryginalna świątynia, powstała w 752 roku była dużo większa. To co widzimy obecnie to rekonstrukcja z roku 1692, która jest o jakąś 1/3 mniejsza od oryginału.












Drugi ważny zabytek to świątynia Kasuga. Przez wiele stuleci, zgodnie ze starym shintoistycznym zwyczajem była od podstaw, mniej więcej co 20 lat, odbudowywana . Dopiero pod koniec ery Edo (1603 - 1867) zaprzestano tego zwyczaju.




...i reszta...




...daj mi jeść albo cię ugryzę w zadek... :P


Z Nary zaplanowałem sobie wypad do Iga-Ueno i tamtejszego zamku oraz muzeum Ninja. Niestety, japońskie koleje - fantastycznie funkcjonujące w okolicach Tokyo, po raz kolejny wymierzyły mi celny cios w krocze. Żeby dojechać do Iga-Ueno trzeba się ze dwa razy przesiąść. Już na pierwszej przesiadce okazało się, że na pociąg będę musiał czekać ponad pół godziny. Zważywszy, że zbliżała się 15 szanse na dostanie się do Iga-Ueno przed zamknięciem muzeów zmalały praktycznie do zera. Zawinąłem się więc z powrotem do pociągu, którym przyjechałem z Nary i ruszyłem w podróż powrotną do Osaki by tam złapać Shinkansen to do Tokyo. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to dobry pomysł. W Osace kolejny kop w zmęczony gaijiński tyłek - mimo że wylądowałem na tamtejszym głównym dworcu kolejowym to jak na złość Shinkansen tam nie staje. Po przymusowym zwiedzaniu Osaki połączonym z jazdą pociągiem przez spory kawałek miasta dotarłem w końcu do stacji o tajemniczo brzmiącej nawie Shin-Osaka ;) Tu już bez problemów kupiłem bilet na pociąg i 2,5 godziny później byłem jakieś 500km dalej - w Tokyo. Wysiadając z Shinkansen'a w Shinagawie po raz pierwszy poczułem się jak bym wracał do siebie - do domu. Dziwne - nie sądziłem, że tak bardzo się już tu zasiedziałem.

kyoto

Kyoto...Co by to napisać o Kyoto? Może to, że Kyoto to taki japoński odpowiednik naszego Krakowa - była stolica Japonii oraz centrum kulturowe i naukowe. Podobnie jak Kraków, Kyoto to turystyczna mekka. W zasadzie każdy kto przybywa do Japonii, jedzie do Kyoto, bo to chyba najlepsze miejsce aby doświadczyć ducha dawnej Japonii. Tylu świątyń, muzeów i ciekawych zakątków nie ma chyba żadne Japońskie miasto.

Co jednak jak jedzie tam gaijin, który ma za sobą Tokyo, Kamakurę, Nikko i kilka innych podobnych miejsc? Z pewnością Kyoto nie robi na nim już takiego wrażenia jak na kimś kto jedzie tam zaraz po przylocie do Japonii. Kyoto jest ładne ale wybaczcie - mam już dosyć świątyń. Możecie zarzucić mi ignorancję (i będzie to prawda) ale dla mnie wszystkie one wyglądają identycznie. Różnią się zapewne detalami, których mój gaijiński wzrok nie dostrzega. To tak jak by zwiedzać kościoły w Polsce - no ileż można? Stąd relacja z Kyoto będzie inna niż wszystkie inne które znajdziecie w sieci. Nie będzie "ochów" i "achów", tryliona zdjęć świątyń (wszystkie takie same - w internecie znajdziecie ich pierdyliard) i polowania na gejsze (bo turyści polują na te biedne dziewczyny niczym najbardziej bezwzględni paparazzi). O nie! Po raz pierwszy w Japonii nie chciało mi się robić zdjęć (trochę dlatego, że było zimno i wolałem trzymać ręce w kieszeni ;). Zdecydowanie bardziej wolałem przejść się pustymi uliczkami Gionu i Higashiyamy. W ciszy i spokoju (bo było późno wieczorem/wcześnie rano) chłonąć klimat dawnej Japonii, nie goniąc za kolejnymi cudownymi ujęciami.

Gion i Higashiyama to dwa cudowne zakamarki (miało nie być "ochów" i "achów", ehh...), w których można poczuć się jak byśmy cofnęli się w czasie o jakieś 100 lat. Zdecydowanie polecam się tam wybrać gdy wszyscy już albo jeszcze śpią. Puste uliczki, stare domy, lampiony i dachy świątyń tworzą niesamowity klimat. Bez turystów, fleszy, sklepów sprzedających turystyczną tandetę, deptania sobie po piętach i wchodzenia w kadr.

W związku z powyższym zdjęć z Kyoto za wiele nie będzie. Wszystkie (również z kilku świątyń - bleee) znajdziecie na moim skrawku Picassy. Po więcej zerknijcie do tunviela, która ma do Kyoto anielską cierpliwość i zrobiła prawdziwą relację. Tutaj wrzucę trochę inne, nietypowe...

Na początek - Gion z wieczora...



...następnie Higashiyama z rana...



...niezła chata, nieprawdaż? Udało mi się zrobić to zdjęcie zanim usłyszałem "panie gaijin, tutaj nie robimy zdjęć" ;)


...spacerek w bambusowym lesie...


...i resztki momiji...


Tym, którzy chcą poczuć klimat starego Kyoto polecam film "Wyznania Gejszy". Film co prawda hollywoodzki więc trochę łzawy i podpicowany ale wciąż można liznąć odrobinę klimatu tamtych czasów.





Chyba jestem lekko zmęczony i przesycony tymi wszystkim atrakcjami turystycznymi. Kyoto jest pod tym względem straszne. Zamieniło się w jedną wielką atrakcję turystyczną. Znalezienie normalnego baru na Pontocho jest chyba niemożliwe. Szczytem wszystkiego była ręcznie przyklejona naklejka "not a bar" gdzieś na menu zapraszającym do lokalnej izakaya. Nie po to jechałem taki szmat drogi. Uciekłem stamtąd czym prędzej i zacząłem błądzić gdzieś w ciemnych zakamarkach Kyoto, z dala od opanowanych świątecznym szałem tłumów. Opłaciło się - znalazłem bar którego właściciel dosłownie przeżegnał się nogą gdy tylko zobaczył mnie wchodzącego do środka. To był dobry znak - trafiłem we właściwe miejsce. Żarcie było takie sobie ale miejsce prawdziwie japońskie, autentyczne - nawet potraktowano mnie z lekkim dystansem - jak to się gaijinowi należy. Tak jak lubię. To się chyba fachowo nazywa syndrom sztokholmski ;)

To jednak nie koniec świątynno-turystycznego koszmaru. Z Kyoto wyskoczyłem na wycieczkę do....Nary. Mało mi świątyń, nie? Chyba oszalałem! Więcej jutro... ;)

hiroshima

Po zwiedzeniu Miyajimy oraz Iwakuni, zajrzeniu do mojej wioski i ostatecznie odwiedzeniu miejsc poświęconych tragicznej historii Hiroshimy oraz odświeżeniu sobie historii tamtych czasów przyszedł czas na ostateczną rozprawę z Hiroshimą.

~~~

Po odwiedzeniu muzeów zostało mi trochę czasu do odjazdu autobusu. Złapałem mapę i ruszyłem w miasto.

Niedaleko Parku Pokoju znajdują się częściowo zrekonstruowane ruiny zamku w Hiroshimie. W jedynej z wież urządzone jest całkiem fajne muzeum z ciekawą kolekcją japońskich militariów. Sam zamek został wzniesiony w 1590 r. i oczywiście nie miał szans przetrwać wybuchu zrzuconej bomby atomowej. Został częściowo zrekonstruowany w latach '50 ubiegłego wieku.



A jaka jest sama Hiroshima? Brzydka. Ogólnie zaczynam stwierdzać, że japońskie miasta są generalnie brzydkie. Upakowane jak tylko się da, wszędzie beton bez ładu i składu. Poza tym bardzo przypomina mi europejskie miasta. Szerokie aleje, tramwaje i tylko architektura mocno odmienna.


Ogólnie sama Hiroshima trochę mnie rozczarowała.  Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć czy warto jechać do Hiroshimy żeby zobaczyć samo Muzeum Pokoju. Warto jednak tam pojechać by uczynić z Hiroshimy bazę wypadową i pozwiedzać trochę okolicę. Krajobrazy (i ludzie chyba też...tak mi się wydaje z tego co zaobserwowałem) znacząco różnią się od tego co znam z Tokyo. Jest po prostu inaczej, bardziej przaśnie i prowincjonalnie. Wioski też jakieś takie inne, bardziej zaniedbane...można by rzec - normalne. Trochę żałuję, że byłem tam tak krótko, bo miejsc do zwiedzenia poza samą Hiroshimą jest sporo. Nie ma jednak co zbytnio marudzić, bo to dopiero połowa wycieczki. Czas wsiadać w autobus i ruszać do Kyoto :)


czwartek, 29 grudnia 2011

a-bomb

6 sierpnia 1945r. tuż przed godz. 3 nad ranem amerykański bombowiec B-29 "Enola Gay" ruszył w swoją historyczną misję. O 8:16 pierwsza bomba atomowa wybuchła kilkaset metrów nad centrum Hiroshimy.  Niemal wszystko w promieniu 1,6km zostało całkowicie zniszczone. Ostało się raptem kilka budynków. Według szacunków niemal natychmiast - w chwili wybuchu - zginęła ok 1/3 populacji miasta - mniej więcej 70,000 - 80,000 mieszkańców. Szacuje się, że do roku 1950 całkowita liczba ofiar (włączając w to ofiary, które przeżyły wybuch ale zmarły w wyniku odniesionych obrażeń, choroby popromiennej, raka, itd...) osiągnęła nawet 200,000 (to są tylko szacunki - różne źródła podają od 150,000 do 200,000).

~~~

Kilkaset metrów od miejsca nad którym wybuchła bomba do dziś, jako pomnik, stoi  jeden z nielicznych ocalałych z eksplozji budynków. Mówi się, że ostał się między innymi dlatego, że fala uderzeniowa nadeszła z góry a nie z boku, co pozwoliło ostać się całej konstrukcji. Jeśli poszukacie w internecie zdjęć Hiroshimy zaraz po wybuchu na pewno odnajdziecie na nich ten budynek. Stoi jako jeden z nielicznych pośród całkowicie zrównanego z ziemią miasta.





Mniej więcej w centrum Hiroshimy znajduje się Muzeum Pokoju poświęcone głownie temu co wydarzyło się tutaj w 1945r. oraz ogólnie broni jądrowej i wojnom na świecie. Tu muszę przyznać, że troszkę się na tym muzeum zawiodłem. Oczekiwałem chyba czegoś innego, bardziej przemawiającego do wyobraźni. Wiele z eksponatów to zniszczone rzeczy osobistego użytku odnalezione w zgliszczach Hiroshimy. Nie są to zupełnie anonimowe przedmioty. Prawie każdy z nich opatrzony jest notką o tym co stało się z ich właścicielem. To jest interesująca część wystawy. Niestety, w muzeum znajdziemy również kiczowate "eksponaty", zrobione współcześnie na potrzeby...no właśnie, na potrzeby czego? Nie bardzo to rozumiem. Nie trzeba przecież wszystkiego wykładać jak "kawa na ławę". Czasem warto pozwolić działać wyobraźni. Być może to kwestia kulturowa a być może po wizycie w Muzeum KL Auschwitz zawiesiłem poprzeczkę zbyt wysoko? 

Z całego muzeum w pamięć zapadł mi chyba tylko jeden przedmiot - osobisty zegarek, który zatrzymał się na godzinie "zero" - 8:16 - chwili, w której wybuchła bomba. W tej chwili czas zatrzymał się dla dziesiątek tysięcy mieszkańców Hiroshimy.





~~~



Jedna z tablic w Muzeum Pokoju w Hiroshimie nosi tytuł "Dlaczego zrzucono bombę na Hiroshimę".




Czytamy co następuje:

"   Wiosną 1945 roku U.S.A zaczęły studiować cele dla bomb atomowych. W celu zapewnienia, iż efekty wybuchu będą mogły być łatwo dostrzegalne, potencjalne miasta musiały posiadać obszar zurbanizowany o promieniu przynajmniej 4,8km i nie mogły być celem wcześniejszych nalotów bombowych. 25 lipca 1945r, został wydany rozkaz wskazujący jako cele bomb atomowych mista: Hiroshima, Kokura, Niigata oraz Nagasaki. Rozkaz wskazujący Hiroshimę jako pierwszy cel został wydany 2 sierpnia. Jednym z powodów wybrania Hiroshimy było to iż nie znajdowały się tam żadne z obozów jenieckich. 6 sierpnia niebo nad Hiroshimą było czyste. Los miasta został przypieczętowany."

Czytałem to kilka razy i nie bardzo mi się to trzymało kupy. Odpowiedź jest prawidłowa ale pytanie postawione jest dość niejednoznacznie. Powinno ono brzmieć "dlaczego Hiroshima została wybrana jako cel dla bomby atomowej". Przy tak postawionym pytaniu nie byłoby wątpliwości, że to co napisano to prawda. Amerykanie zimno kalkulowali obierając taki a nie inny cel natomiast nie zrzucili bomby - ot tak sobie - dla rozrywki. Odpowiedź na pytanie "dlaczego zrzucono bombę na Hiroshimę" jest trochę inna. Cofnijmy się trochę w czasie...

30 kwietnia 1945 Hitler popełnił jedyny dobry uczynek w swoim życiu i palnął sobie w łeb. Kilka dni później, 7 maja skapitulowała III Rzesza i II wojna światowa oficjalnie dobiegła końca. W Europie. Na Pacyfiku nadal trwała krwawa rzeź. Amerykanie walczyli o strategiczne wysepki z fanatycznie broniącymi się (i zadającymi im ciężkie straty) oddziałami japońskimi. Amerykanie krok po kroku posuwali się do przodu wydzierając co raz więcej ziemi spod japońskiego panowania. Ostatecznie stanęli o obliczu inwazji lądowej na główne wyspy Japońskie. W tym samym czasie cały czas kontynuowano ataki bombowe na Japonię. Najbardziej krwawy miał miejsce 9 marca 1945 roku, gdzie po zrzuceniu bomb zapalających na drewniane w owym czasie Tokyo, miasto zajęło się błyskawicznie ogniem i rozpętała się burza ogniowa, w wyniku której śmierć poniosło ok 120 000 mieszkańców (porównajcie to z liczbą bezpośrednich ofiar z Hiroshimy - sporo więcej). Ogrom zniszczeń wcale nie odbiegał zbytnio od efektów bomb zrzuconych na Hiroshimę i Nagasaki. Los Japonii był już w zasadzie przesądzony - wojna została przegrana. Jedyne co powstrzymywało wojska amerykańskie od inwazji na Japonię to strach przed tym co mogą im zgotować fanatycznie nastawieni mieszkańcy wysp. Po tym co zaprezentowali na Pacyfiku obawiano się najgorszego i wprost przeogromnych strat w ludziach. Tym bardziej, że rząd japoński zapowiadał walkę do ostatniego żołnierza, również z użyciem ataków kamikaze.

26 lipca, postawiono Japonii ultimatum i przedstawiono warunki kapitulacji (całkowite rozbrojenie, osądzenie zbrodniarzy wojennych, zrzeczenie się kolonii, ograniczenie suwerenności). W przeciwnym razie zagrożono "niewyobrażalnym i kompletnym zniszczeniem japońskiego wojska oraz jeszcze większą dewastacją samego kraju". 28 lipca japoński rząd odrzucił warunki kapitulacji. 6 sierpnia zrzucono pierwszą bombę. Mimo ataku na Hiroshimę, japoński rząd nadal nie przystawał na warunki kapitulacji. Tuż po północy 9 sierpnia, ZSRR wypowiedziało Japonii wojnę. Rankiem tego samego dnia zrzucono bombę na Nagasaki. Ostatecznie (i mimo protestów wojskowych chcących w drodze przewrotu przejąć władzę) - 14 sierpnia (8 dni po pierwszej eksplozji) Cesarz Hirohito ogłosił kapitulację.

Ot i prawdziwy powód zrzucenia bomby na Hiroshimę. Mimo tragicznej sytuacji upór władz Japonii doprowadził do niewyobrażalnej tragedii. Tak ogromnej, że jeszcze długo po wojnie Amerykanie cenzurowali wszelkie publikacje n/t skutków wybuchu. Zarówno u siebie jak i w okupowanej Japonii. Nawet wpisanie budynku-pomnika na listę światowego dziedzictwa UNESCO nie odbyło się bez protestów ze strony U.S.A. Czyżby "wuja Sama" gryzło sumienie, że zdecydowano się poświęcić los setek tysięcy japońskich cywilów w imię ograniczenia strat wśród własnej armii? 

Głupota to domena wszystkich polityków, niezależnie od narodowości. My też w swojej historii mieliśmy kilka kontrowersyjnych momentów. Chciałbym napisać, że wnioski z tej lekcji zostały wyciągnięte i nigdy więcej banda głupców nie będzie decydować o losach setek tysięcy niewinnych ludzi ale patrząc na to co się dzieje na świecie można odnieść wrażenie, że wyciąganie wniosków nie jest najmocniejszą stroną naszego gatunku...

środa, 28 grudnia 2011

kuba

Jako że nie mam żadnego przewodnika po Japonii a wiedzę o tym co chcę zobaczyć czerpię z szeroko rozumianego internetu moje podróże po Japonii bardziej przypominają improwizację niż szczegółowo zaplanowaną wycieczkę. Tym razem było nie inaczej. Wiedziałem gdzie chcę jechać i co tam jest natomiast nie wiedziałem jak, czym i za ile tam dojechać. Poza głównym transportem z Tokyo do Hiroshimy i z Hiroshimy do Kyoto oraz dwoma noclegami nie miałem w zasadzie nic. Nawet biletu powrotnego do Tokyo (co zaowocowało przymusowym zwiedzaniem Osaki ale do tego jeszcze dojdziemy...).

Stoję więc na stacji w Hiroshimie, gapię się w rozkład pociągów i kminię jak tu dojechać do Miyajimy i Iwakuni...


Nagle...coś wpadło mi w oko. No nie wierzę. Japończycy nazwali na moją cześć wioskę. Takiej okazji nie mogłem zmarnować. W drodze powrotnej z Iwakuni wysiadłem na małej zapomnianej stacyjce i chciałem wygłosić orędzie do moich wieśniaków. Niestety, nikogo tam nie było. W zamian urządziłem prawdziwy gaijiński spektakl i zabrałem się za fotografowanie.



Musicie mi uwierzyć na słowo - tak zadupiastej stacji jeszcze w Japonii nie widziałem. Nie było tam absolutnie nic - ani tablic z rozkładem (o tych elektronicznych nawet nie wspominam), zapowiedzi, kompletnie nic. Dookoła tylko chałupy i pola. Były za to kamery, które bacznie obserwowały każdy mój ruch. Z pewnością lokalne wiejskie władze zwołały w mojej sprawie naradę, bo raczej rzadko się zdarza, że na ich stacyjce wysiada gaijin i robi podejrzane zdjęcia. Jak nic terrorysta co chce wysadzić w powietrze...no właśnie co? Może pola z kapustą albo zarośnięte łąki? W każdym bądź razie będą się pewnie z tydzień naradzać co to było i o co mi chodziło :)

~~~

Wróciwszy do Hiroshimy odnalazłem mój hostel, zameldowałem się i ruszyłem w miasto. Na muzea było już za późno więc cel był zasadniczo jeden - żarcie. Część hostelowych gości gotowała coś gaijińskiego w kuchni, reszta jadła jakieś odpadki z konbini tudzież innego makdonarda a ja uparłem się że znajdę sobie coś normalnego (czyt. japońskiego) do żarcia. Zapuściłem się w miasto - zupełnie przed siebie. Niestety - wiele miejsc było najzwyklej w świecie zamkniętych. Nie wiem czy Hiroshima wygląda tak na co dzień czy to tylko kwestia tego, że akurat tego konkretnego dnia było święto państwowe (wspomniane już post wcześniej urodziny Cesarza) ale przeszedłem spory kawał miasta i nie znalazłem nic co nadawało by się do jedzenia. Już zaczynałem się poddawać i nawet przez myśl przeszedł mi mijany po drodze makdonard gdy w końcu trafiłem na knajpę z lokalnym specjałem - całkiem przyzwoitymi okonomiyaki. To był strzał w dziesiątkę. Potężny placek z sobą, mięchem, serem i innymi duperelami zrobił swoje. Piwo dokończyło dzieła i szczęśliwy mogłem wrócić do hostelu się wyspać (jechałem tu z Tokyo całą noc i nie bardzo się wyspałem). Plan na następny dzień był dość napięty - pobudka o świcie, szybkie śniadanie, odwiedzenie kilku miejsc i jazda do Kyoto.

wtorek, 27 grudnia 2011

iwakuni

Iwakuni to małe (jak na japońskie standardy) i lekko zapyziałe miasteczko niedaleko Hiroshimy. Mimo, że chyba każdy przewodnik o nim wspomina to gaijińskich turystów jest tam jak na lekarstwo (ja byłem tam jednym z nielicznych). A szkoda, bo Iwakuni ma się czym pochwalić.

Najciekawszy w Iwakuni jest drewniany most Kintaikyo prowadzący do miejskiego parku. Most ma prawie 200 metrów długości, 12m wysokości i przy tym całkowicie drewnianą konstrukcję wniesioną bez użycia nawet pojedynczego gwoździa. Jak wiele zabytków w Japonii nie jest prawdziwym zabytkiem a rekonstrukcją. Oryginalny most został wzniesiony w 1673r. i przetrwał prawie 400 lat. W 1950 roku w okolice Iwakuni uderzył tropikalny tajfun, rzeka nad którą wzniesiony został most przybrała i zmyła oryginalną konstrukcję. Most zrekonstruowano w 1953 roku.






Drugą rzeczą wartą zobaczenia jest rekonstrukcja (a jakże...) zamku. Oryginalny zamek został wzniesiony w 1608r. Mimo, że budowa zajęła 5 lat to już po 7 latach użytkowania, dekretem szoguna, został doszczętnie spalony. Jakież to japońskie ;) Rekonstrukcja zamku rozpoczęła się w 1962r. więc nie wiem czy rekonstrukcja to dobre słowo w tym przypadku. Postawiono po prostu w tym samym miejscu coś co przypomina oryginał i z założenia ma przyciągać turystów. Faktem jest, że z daleka zamek wygląda przyzwoicie. Z bliska nie było mi dane go zobaczyć. W Iwakuni byłem 23 grudnia a to urodziny Cesarza i święto państwowe. Świetny moment by zamknąć kolejkę linową wożącą ludzi na szczyt. Nie pozostało mi nic innego jak podziwiać zamek z dołu.



Przy okazji włóczenia się po Iwakuni przyczepiła się do mnie jakaś wariatka. Łaziła za mną i coś mi nadawała baaaaardzo japońską angielszczyzną. Pech chciał, że byłem w tym czasie jedynym gaijinem w okolicy i w zasadzie nie bardzo miałem się jak od niej uwolnić. W chwili gdy robiłem powyższe zdjęcie - zaglądała mi w aparat i komentowała "good angre" (sic!). LOL. Uciekłem od niej dopiero gdy wlazłem z powrotem na most. Jak za większość tego typu rzeczy w Japonii, za wstęp na most trzeba płacić. Wspomniana wariatka, nie była jednak na tyle szalona, żeby płacić za wstęp i ścigać mnie dalej. Wróciła z powrotem do parku i jestem pewien, że czatowała tam na kolejnego gaijina.

Po tym jak stałem się lokalną atrakcją (również w miejskim autobusie), wsiadłem w pociąg powrotny do Hiroshimy (gdzie miałem zarezerwowany nocleg) i zacząłem sobie układać dalszy plan wycieczki. Co z tego wyszło doczytacie już jutro... :P

poniedziałek, 26 grudnia 2011

miyajima

Świąteczną relację czas zacząć. Na początek Miyajima.



~~~

Miyajima to mała wyspa na Wewnętrznym Morzu Japońskim (ależ głupie tłumaczenie ale prawdę mówiąc nie znam lepszego - po angielsku to po prostu Inland Sea) położona jakieś 30 minut pociągiem od Hiroshimy. Znana przede wszystkim z założonej tu w roku 593 świątyni Itsukushima. Poza świątynią wyspa oferuje wspaniałe widoki (trzeba się tylko trochę wspiąć w górę) oraz (ponoć) niezłe plaże. Tego ostatniego nie sprawdzałem - temperatura powietrza oscylowała wokół zera więc na kąpiel było troszkę za zimno.

Wyspa jest celem podróży większości gaijińskich turystów przybywających do Hiroshimy więc wszystko jest pięknie oznaczone, wytłumaczone i przetłumaczone. Sama wyspa to ciąg niekończących się sklepów z (w większości) tandetnymi pamiątkami, przekąskami, słodyczami i innymi duperelami. Wszędzie wiszą kartki "mamy menu po angielsku" oraz "akceptujemy karty kredytowe", co dla kogoś kto przybył tu ze stolicy Japonii może być szokujące, bo nawet w Tokyo karty płatnicze nie są tak powszechnie akceptowane. No ale skoro jest okazja złupić turystę to się raczej w środkach nie przebiera. Trzeba schować japońską dumę - żaden pieniądz nie śmierdzi. Większość odwiedzających wyspę turystów ogranicza się do zwiedzenia samej świątyni. Ja jednak nie jestem przeciętnym turystą. Mierżą mnie tego typu miejsca. Wszystko tutaj robione jest "pod turystę" i ze świecą szukać tu japońskiej autentyczności. Zdecydowanie bardziej lubię miejsca z dala od utartych szlaków, gdzie gaijin jak ja wzbudza jednocześnie popłoch i zaciekawienie. Tak czy siak sama świątynia jest ciekawa a najciekawszą częścią jest stojąca w morzu (a podczas odpływu - w błocie) torii - chyba najsłynniejsza w całej Japonii a może nawet i na świecie.










Nie wiem czemu ale powyższe zdjęcia kojarzą mi się z baaaaardzo starą grą, w którą młóciłem jakieś 20 lat temu na moim poczciwym Commodore 64. No powiedzcie sami - podobne, nie? ;)



Szukając informacji n/t samej świątyni doczytałem się, że można stamtąd wdrapać się na najwyższy szczyt na wyspie. Mimo, że krucho było u mnie z czasem to w zasadzie nie mogłem sobie odmówić przyjemności wejścia na górę. Można tam co prawda wjechać wyciągiem za jedyne...1800 jenów ale to wersja dla gaijińskich frajerów. Na szczyt prowadzi całkiem przyjemny szlak (choć można się trochę zgrzać) i jeśli ma się choć odrobinę sprawności fizycznej to da się tam bez problemu wejść. Z góry roztacza się niezła panorama na Hiroshimę i wspomniane już Wewnętrzne Morze Japońskie. Zdecydowanie warto się poświęcić.








Na górze (poza widokami) czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka. O ile na dole siąpił deszcz to na górze prószył sobie w najlepsze śnieg. Trochę mi tego brakowało :)




Po powrocie na dół zawinąłem się na prom, wróciłem na stację i w przeciwieństwie to wszystkich turystów nie kupiłem powrotnego biletu do Hiroshimy. Zamierzałem jechać w przeciwną stronę - jeszcze dalej od cywilizacji, gdzieś gdzie typowy, napalony na Hiroshimę, turysta raczej nie zagląda, a szkoda, bo Iwakuni do którego zmierzałem jest rzut beretem od Miyajimy (może z 20 minut pociągiem plus drugie tyle autobusem). Ale o tym dopiero jutro... :)