wtorek, 27 grudnia 2011

iwakuni

Iwakuni to małe (jak na japońskie standardy) i lekko zapyziałe miasteczko niedaleko Hiroshimy. Mimo, że chyba każdy przewodnik o nim wspomina to gaijińskich turystów jest tam jak na lekarstwo (ja byłem tam jednym z nielicznych). A szkoda, bo Iwakuni ma się czym pochwalić.

Najciekawszy w Iwakuni jest drewniany most Kintaikyo prowadzący do miejskiego parku. Most ma prawie 200 metrów długości, 12m wysokości i przy tym całkowicie drewnianą konstrukcję wniesioną bez użycia nawet pojedynczego gwoździa. Jak wiele zabytków w Japonii nie jest prawdziwym zabytkiem a rekonstrukcją. Oryginalny most został wzniesiony w 1673r. i przetrwał prawie 400 lat. W 1950 roku w okolice Iwakuni uderzył tropikalny tajfun, rzeka nad którą wzniesiony został most przybrała i zmyła oryginalną konstrukcję. Most zrekonstruowano w 1953 roku.






Drugą rzeczą wartą zobaczenia jest rekonstrukcja (a jakże...) zamku. Oryginalny zamek został wzniesiony w 1608r. Mimo, że budowa zajęła 5 lat to już po 7 latach użytkowania, dekretem szoguna, został doszczętnie spalony. Jakież to japońskie ;) Rekonstrukcja zamku rozpoczęła się w 1962r. więc nie wiem czy rekonstrukcja to dobre słowo w tym przypadku. Postawiono po prostu w tym samym miejscu coś co przypomina oryginał i z założenia ma przyciągać turystów. Faktem jest, że z daleka zamek wygląda przyzwoicie. Z bliska nie było mi dane go zobaczyć. W Iwakuni byłem 23 grudnia a to urodziny Cesarza i święto państwowe. Świetny moment by zamknąć kolejkę linową wożącą ludzi na szczyt. Nie pozostało mi nic innego jak podziwiać zamek z dołu.



Przy okazji włóczenia się po Iwakuni przyczepiła się do mnie jakaś wariatka. Łaziła za mną i coś mi nadawała baaaaardzo japońską angielszczyzną. Pech chciał, że byłem w tym czasie jedynym gaijinem w okolicy i w zasadzie nie bardzo miałem się jak od niej uwolnić. W chwili gdy robiłem powyższe zdjęcie - zaglądała mi w aparat i komentowała "good angre" (sic!). LOL. Uciekłem od niej dopiero gdy wlazłem z powrotem na most. Jak za większość tego typu rzeczy w Japonii, za wstęp na most trzeba płacić. Wspomniana wariatka, nie była jednak na tyle szalona, żeby płacić za wstęp i ścigać mnie dalej. Wróciła z powrotem do parku i jestem pewien, że czatowała tam na kolejnego gaijina.

Po tym jak stałem się lokalną atrakcją (również w miejskim autobusie), wsiadłem w pociąg powrotny do Hiroshimy (gdzie miałem zarezerwowany nocleg) i zacząłem sobie układać dalszy plan wycieczki. Co z tego wyszło doczytacie już jutro... :P

3 komentarze:

  1. jak napisałeś że cały drewniany most bez gwoździ nie zaznaczyłeś, że filary ma kamienne ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. ojtam, ojtam...nieistotne detale :P Chodziło mi o przęsła - taki tam skrót myślowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne miejsce. My, niestety, już tam nie zdążyliśmy się dostać poprzednim razem. Next time. :)

    OdpowiedzUsuń