piątek, 30 grudnia 2011

nara

O ile Kyoto można porównać do naszego Krakowa, to Nara jest dla Japończyków mniej więcej tym samym czym dla nas Gniezno. Nara była pierwszą stolicą Japonii (w VIII wieku - mniej więcej od roku 710). Stała się również ważnym ośrodkiem klasztornym. Tak ważnym, że w obawie przed co raz większymi wpływami duchowieństwa pozbawiono ją statusu stolicy i przeniesione centrum ówczesnego życia politycznego do Nagaoki.

Nie będę się zbytnio rozpisywał bo nie ma za bardzo o czym. Nara to świątynie, świątynie i jeszcze raz świątynie. Aha...są jeszcze żebrzące o jedzenie daniele (te same co w Miyajimie).

W zasadzie największą atrakcją Nary jest świątynia Todaiji, która (jeśli mnie nie okłamano) jest jednym z największych (o ile nie największym) drewnianym budynkiem na świecie. Oryginalna świątynia, powstała w 752 roku była dużo większa. To co widzimy obecnie to rekonstrukcja z roku 1692, która jest o jakąś 1/3 mniejsza od oryginału.












Drugi ważny zabytek to świątynia Kasuga. Przez wiele stuleci, zgodnie ze starym shintoistycznym zwyczajem była od podstaw, mniej więcej co 20 lat, odbudowywana . Dopiero pod koniec ery Edo (1603 - 1867) zaprzestano tego zwyczaju.




...i reszta...




...daj mi jeść albo cię ugryzę w zadek... :P


Z Nary zaplanowałem sobie wypad do Iga-Ueno i tamtejszego zamku oraz muzeum Ninja. Niestety, japońskie koleje - fantastycznie funkcjonujące w okolicach Tokyo, po raz kolejny wymierzyły mi celny cios w krocze. Żeby dojechać do Iga-Ueno trzeba się ze dwa razy przesiąść. Już na pierwszej przesiadce okazało się, że na pociąg będę musiał czekać ponad pół godziny. Zważywszy, że zbliżała się 15 szanse na dostanie się do Iga-Ueno przed zamknięciem muzeów zmalały praktycznie do zera. Zawinąłem się więc z powrotem do pociągu, którym przyjechałem z Nary i ruszyłem w podróż powrotną do Osaki by tam złapać Shinkansen to do Tokyo. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to dobry pomysł. W Osace kolejny kop w zmęczony gaijiński tyłek - mimo że wylądowałem na tamtejszym głównym dworcu kolejowym to jak na złość Shinkansen tam nie staje. Po przymusowym zwiedzaniu Osaki połączonym z jazdą pociągiem przez spory kawałek miasta dotarłem w końcu do stacji o tajemniczo brzmiącej nawie Shin-Osaka ;) Tu już bez problemów kupiłem bilet na pociąg i 2,5 godziny później byłem jakieś 500km dalej - w Tokyo. Wysiadając z Shinkansen'a w Shinagawie po raz pierwszy poczułem się jak bym wracał do siebie - do domu. Dziwne - nie sądziłem, że tak bardzo się już tu zasiedziałem.

3 komentarze:

  1. No to sobie pojeździłeś... Zmęczenie ogarnia już od samego czytania :) A rącze daniele nie wchodziły w grę? ;)

    Skąd te zwierzęta wzięły się przy świątyniach? Mają jakiś konkretny związek z praktykowaną tam religią czy to po prostu chwyt marketingowy? Stragany z karmą widziałeś?...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwierzątka jakiś związek z religią mają ale w tej chwili zapomniałem jaki. Są tam "od zawsze" - pewnie dlatego, że o wiele łatwiej wyżebrać żarcie od turystów zamiast znaleźć je samemu w lesie ;) Stragany z karmą widziałem - naciągnąć się nie dałem...

    BTW: Te same zwierzątka łażą również po Miyajimie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Kurcze miałem te same "problemy". Świetnie podróżowało mi się po głównych szlakach, natomiast kiedyś wybrałem się gdzieś pod Sendai i utknąłem ( i po raz pierwszy raz w życiu pogryzło mnie ze sto komarów :P

    Fajny blog! Oglądając fotki przypominam sobie moją (naszą) zeszłoroczną wyprawę. A Daniele nas urzekły, że chyba 10 opakowań ciasteczek dla głupich turystów kupiliśmy :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń