Stało się! Dziś nastał ten długo oczekiwany dzień. Dzisiaj wyrównałem mój poprzedni rekord ciągłego pobytu w Japonii. Wytrzymałem 64 dni ani razu nie myśląc o powrocie do Polski. Nie zawsze było tak łatwo...
Cała moja przygoda z Japonią zaczęła się mniej więcej równe 4 lata temu. Po raz pierwszy przyleciałem tu w 2007r (na 2 ostatnie tygodnie października). Wtedy po raz pierwszy zderzyłem się z tutejszą rzeczywistością. Większość czasu spędzałem w pracy i w hotelu (no dobra...i trochę w pobliskim barze, hehe) bo po 10 - 12 godzinach w pracy miałem ochotę tylko na to by walnąć się do łóżka i wyspać. W weekendy (a miałem ich tylko dwa) szybko coś tam zwiedziłem popstrykałem trochę fotek i bardzo ale to bardzo szczęśliwy wsiadłem do samolotu i wróciłem do Polski. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty dłużej tu zostać. Japonia (wtedy) wydawała się zbyt egzotyczna i męcząca.
Drugi raz wpadłem tu na trzy tygodnie w styczniu 2009r. Znów przyjechałem tu do pracy (gasić kolejny pożar w projekcie...) ale tym razem było już inaczej. Nawet zaczęło mi się podobać. Po powrocie do Polski nie minął miesiąc a leciałem tu z powrotem - tym razem na dłużej. Wtedy to spędziłem tu ponad dwa miesiące - dwa najfajniejsze miesiące w Japonii (najfajniejsze aż do teraz ;) ). Było mnóstwo pracy ale i sporo wolnego czasu. Wtedy też już mieszkałem w wynajętym mieszkaniu a nie w hotelu więc troszkę bardziej wsiąkłem w japońską rzeczywistość. Po dwóch miesiącach naprawdę żałowałem że wracam - czułem lekki niedosyt. Czegoś mi brakowało. Miałem wrócić tu wcześniej ale zmieniłem zespół i zakres obowiązków (na ciekawsze ale niestety nie związane z japońskimi klientami), inni wskoczyli przede mnie do kolejki i wydawało się, że nie prędko się tu pojawię. Tak minęły dwa lata i nic nie zapowiadało zmiany (baaaa...dostałem nawet odpowiedź, że raczej ciężko będzie mnie tu upchnąć bo z "japońskich" projektów jest spora kolejka oczekujących a te projekty mają niejako pierwszeństwo). Wszystko zmieniło się po 11 marca. Trzęsienie ziemi i tsunami wywróciło wszystko do góry nogami. Osoby, które były przede mną w kolejce nagle zrezygnowały i wróciły do Polski. Gdy radioaktywny pył z Fukushimy jeszcze dobrze nie opadł dostałem telefon od koleżanki z HRu w centrali z pytaniem czy nie chciałbym się trochę napromieniować...Dobrze wiedziała, że jest tylko jeden desperat gotów tu przyjechać bez względu na okoliczności :) Mimo, że wyjazd tutaj popsuł mi trochę szyki w Polsce nie miałem wyjścia - to być może ostatnia okazja na tak długi pobyt tutaj. Japonia wygrała ;)
~~~
Żeby nie było tak słodko...mieliśmy dzisiaj na zajęciach z japońskiego test. Mam przedziwne wrażenie, że im więcej się uczę tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego jak kiepsko znam ten język i ile jeszcze nauki przede mną...
Gratz ładnej "okrągłej" liczby:P
OdpowiedzUsuńJapończycy na co dzień wydają się być wystraszeni faktem, że są napromieniowani?
OdpowiedzUsuń@M: Nie...ale o tym będzie następny post ;)
OdpowiedzUsuń