czwartek, 27 października 2011

fukushima

Wszyscy dobrze wiemy co wydarzyło się w marcu br. Wielkie tsunami zmyło elektrownię atomową w Fukushimie, botem było wielkie buuum i świat obiegła wiadomość, że Japonia zamieniła się w jeden wielki Czernobyl.

Rzeczywistość jest trochę inna. To prawda, że doszło do skażenia radioaktywnego ale niebezpieczny obszar nie sięga dalej niż kilkadziesiąt kilometrów od samej elektrowni. W Tokyo nie ma żadnego skażenia i co do tego można mieć raczej absolutną pewność. Nawet jeśli ktoś nie wierzy w oficjalne rządowe komunikaty (czyli wszelcy miłośnicy spiskowej teorii dziejów) o poziomie promieniowania można się dowiedzieć od setek niezależnych amatorów biegających na co dzień po Japonii z licznikami Geigera. Sama katastrofa nie wzbudza jakiś większych emocji (przynajmniej nie w Tokyo). Pojawia się gdzieś tam w codziennych rozmowach ale nie odbiega od od dyskusji n/t innych katastrof naturalnych. Ot, taka radioaktywna ciekawostka. Wiele firm zwęszyło w tym interes. Błyskawicznie na rynku pojawiły się liczniki Geigera...baaa... jeden z producentów telefonów komórkowych myślał nad licznikiem Geigera wbudowanym w telefon. Żaden pieniądz nie śmierdzi - nawet ten radioaktywny ;) Trochę więcej obaw pojawia się przy temacie żywności. O ile poziom promieniowania można zmierzyć w miarę łatwo to stwierdzenie, czy ryż który właśnie pałaszujemy nie pochodził ze skażonego obszaru łatwe nie jest. Co raz popularniejsze staje się patrzenie na etykiety i pochodzenie żywności (niestety...nie dotyczy to żarłodajni - tam nikt nie wie co nam serwują). Wszyscy mają nadzieję, że skażona żywność na stoły jednak nie trafi ale 100% pewności nikt nie ma. Zwłaszcza, że w grę wchodzą spore pieniądze a w dzisiejszym biznesie nie ma miejsca na sentymenty...

Tu też należy się przyjrzeć temu co serwują w serwisach informacyjnych polskie media. Co chwila ktoś mnie pyta "czy to prawda, że....". W większości przypadków okazuje się że polskie serwisy informacyjne przekazują jakiś niesprawdzony bełkot zamiast rzetelnej informacji. Choćby ostatnie wiadomości o rzekomym wykryciu podwyższonego promieniowania w Tokyo. To prawda ale tylko częściowa...Rzeczywistość była trochę inna - owszem - wykryto (a w zasadzie wykrył je jeden ze wspomnianych już amatorów) promieniowanie w Tokyo ale po pierwsze było ono na bardzo ograniczonym obszarze (powiedzmy, że był to kwartał ulic) a po drugie pochodziło z pojemnika z radioaktywną substancją, którą porzucił ktoś bardzo dawno temu i pewnie nikt by jej nie znalazł jeszcze przez wiele lat gdyby nie ludzie chodzący na co dzień po mieście z licznikami Geigera. Tego pewnie już w newsach nie podano - "promieniowanie w Tokyo" o wiele lepiej brzmi niż "znaleziono stare radioaktywne śmieci" i na pewno przyciągnie przed telewizory większą widownię (co oczywiście przełoży się na zyski z reklam). Cóż takie to już czasy - lepiej sprzedać niesprawdzony sensacyjny bełkot niż rzetelną informację.

Swoją drogą nabrałem ostatnio jakiejś takiej dziwnej opalenizny...hmmm... :P

3 komentarze:

  1. Szkola w ktorej pracuje jest jakies 100km w linii prostej od Daiichi. Zeby nie bylo zadnych nieporozumien z rodzicami, dyrektorstwo zakupilo dwa liczniki i codziennie mierzy poziom radioaktywnosci. I tak dla jaj porownuje z pomiarami radioaktywnosci prowadzonymi codziennie w Nowym Jorku, w CUNY, w ramach zajec z fizyki. I jakiez bylo zdumienie rodzicow, ze nasze dane sa nizsze niz stan napromieniowania Nowego Jorku w chwili obecnej.

    Tak wiec do osoby, ktora w komentarzach do poprzedniego wpisu napisala "Japończycy na co dzień wydają się być wystraszeni faktem, że są napromieniowani?" odpowiedz brzmi - oprocz garstki panikarzy, nie, nie wystraszeni, bo nie sa napromieniowani.

    Z zywnoscia jest troche problemu, to prawda. Jak bylam w Fukushimie w lecie, to farmerzy po prostu wyrzucali warzywa i owoce przy drogach, bo nie mogli tego sprzedac do dystrybucji, bo nikt tego nie tknie. Podobnie u nas z ryzem. Ryz z Tochigi jest sprzedawany teraz chyba tylko w Tochigi, bo z tego co czytalam, to w innych rejonach kraju hurtownie tego nie przyjma. W zeszlym tygodniu poszlismy z cala szkola do sadow zbierac jablka, ktore normalnie poszlyby na import, ale teraz klienci za granica ich nie chca, wiec gnija w sadach.

    Ale tez, w przeciwienstwie do sasiada za Morzem Japonskim, gdzie nawet nie-napromieniowana zywnosc zabija setki ludzi i dzieci z zadziwiajaca regularnoscia, jedzenie z polnocy Japonii jeszcze nikogo do trumny nie wsadzilo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama katastrofa nie wzbudza jakiś większych emocji (przynajmniej nie w Tokyo) - zmiana tematu w stosunku do http://nihongawakarimasen.blogspot.com/2011/09/obusession.html ? ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Czepiasz się :P

    Chodziło mi o to, że ludzie nie panikują. Traktują to raczej jako ciekawostkę - temat zastępczy do pogadania - trochę jak rozmowy o pogodzie ;)

    OdpowiedzUsuń