piątek, 21 października 2011

sushi

Czas zmierzyć się z mitem sushi. Jeżeli zapytacie przeciętnego zjadacza chleba, co je się w Japonii na 100% usłyszycie, że sushi. Większej bzdury palnąć nie można. Choć to prawda, że sushi się tu jada to jest to jednak jedna z miliona potraw jaką można przygotować z ryby i ryżu. Pozostałe dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć potraw z ryby i ryżu sushi nie jest. Nie dajcie się oszukać!

Swoją drogą sushi poza Japonią jest tylko i wyłącznie modą. Nie chodzi się zjeść sushi tylko na sushi. Nie obchodzi nas co wkładamy do ust (zazwyczaj są to paskudztwa od których mi osobiście robi się niedobrze) - ważne że robimy to w barze sushi. Koniecznie trzeba się potem pochwalić znajomym, gdzie byliśmy. Szpan i lans na całego. Skąd się to wzięło - oczywiście ze zgniłego zachodu (hehe). Gdyby sushi przyszło do nas ze wschodu (czyli tam skąd powinno) pewnie było by mu bliżej do oryginału. Niestety - poszło na zachód i najpierw trafiło do USA. Tam zostało dostosowane do jankeskich podniebień (czyli de facto kulinarnie zgwałcone i zamordowane) i dopiero potem wraz z modą trafiło do nas. Oczywiście nie od razu zawitało pod strzechy. Najpierw jako pieruńsko droga fanaberia trafiło do ludzi którzy mogli sobie na to pozwolić - głównie do showbiznesu. Stamtąd, poprzez kolorowe pisemka pokazujące gwiazdeczki jedzące zawinięte w glony i ryż ryby trafiło do naszej świadomości. Stało się wyznacznikiem luksusowego i szpanerskiego życia. Gdy tylko ceny spadły do poziomów akceptowalnych przez szarych ludzi na sushi rzuciły się tłumy.

Osobiście za sushi nie przepadam. Chodzi głownie o surowe owoce morza, które stają mi w gardle i proszą się o wypuszczenie na wolność tą samą drogą, którą przyszły. Pewne rzeczy mi smakują (np. maki z ogórkiem albo nigiri z unagi) ale to ułamek tego co tu serwują. Po zadymie jaką mieliśmy z mojego powodu dwa lata temu (niemalże zarobiliśmy ścierą od starszej szanownej pani - właścicielki baru - której nie spodobało się, że półtorej porcji sushi którą mi zamówiono nie trafiło w całości do mojego żołądka i będzie musiało się zmarnować) nie chodzimy na sushi luch. Przynajmniej ja nie chodzę ;)

Swoją drogą jeśli idziecie z Japończykami na jedzenie możecie być pewni, że zamówią wam jakieś paskudztwa. Tutaj to sport narodowy: "zamów gaijinowi jakieś gówno i sprawdź czy zje". Za każdym razem jest tak samo. My mówimy, że nie potrafimy czytać menu, oni mówią że nam zamówią coś dobrego i ostatecznie na talerzach ląduje jakieś świństwo. Potem z szyderczym uśmiechem patrzą się jak wkładamy to coś do ust i z zaciekawieniem pytają czy nam smakowało (oczywiście dowiadujemy się co to było po fakcie). Tak więc jadłem już najpaskudniejsze owoce morza, sashimi z konia (tak - konia - patataj, patataj), natto (sfermentowane nasionka soi - nie wiem, co od tego chcą - poza tym, że ciągnęło się jak smarki to nawet mi smakowało) i pewne inne świństwa, których normalnie nie zamówiłbym nigdy w życiu.

W drugą stronę jest równie zabawnie. Zazwyczaj gdy Japończycy przylatują do nas do Wrocławia zabieramy ich na normalne lunche - tam gdzie na chodzimy co dzień. W większości to normalne knajpki i restauracje ale...trafiają się też bary studenckie. Jedzenie jest tanie i dobre bo "domowe". Jak dziś pamiętam kolegę z biura w Japonii który zdecydowanie odmówił zjedzenia buraczków. Stwierdził, że nic naturalnego nie ma tak czerwonego koloru i to musi być jakieś sztuczne świństwo. Następnego dnia zachorował i oczywiście winę zrzucił na...buraczki. Poza tym raczej wszystko im smakuje - zwłaszcza śledzie i pasztety, które to potrafią wywozić do Japonii w ilościach iście hurtowych...hehe.

3 komentarze:

  1. Jak bylam w Gdansku, to ktos tam spiewal hymny na czesc restauracji Kansai, po dobno super sushi itp itd. Poszlam, popatrzylam na menu, wsadzilam glowe do restauracji, spojrzalam na "sushi" i wyszlam. I tak to skonczyla sie moja przygoda z sushi w Polsce. Jak zrobilam dla znajomych wlasnorecznie, to powiedzieli, ze zupelnie nie smakuje jak to z restauracji. Co do innych ohydnych specjalow japonskich to koniecznie musisz sprobowac shimotsukare. LOL. I jeszcze raz LOL.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo lubię natto, a i koniną nie pogardzę, bo smaczna. *^v^* Natomiast pobyt w Japonii i tamtejsze sushi zmieniło mój smak i teraz zupełnie już go w Polsce nie jadam.
    Zaintrygowało mnie to shimotsukare, polecone Ci przez DwaKoty! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Japończycy dobrze wiedzą co robią serwując nam te świństwa i nie mówiąc nam jednocześnie co to jest. Ponoć połowa sukcesu w jedzeniu to nasz mózg, który decyduje za nas czy coś nam smakuje czy nie. Gdyby ktoś zaproponował mi konia raczej w życiu bym go nie zjadł bo w Polsce koń jest niemalże takim samym zwierzakiem jak pies. Ma służyć człowiekowi a nie być zjedzonym na kolację. Oczywiście po fakcie nie miało to znaczenia - surowe mięso smakowało jak każde surowe mięso - nijak ;)

    OdpowiedzUsuń