środa, 5 października 2011

yakan

Wracając zmordowany z lekcji japońskiego nie bardzo miałem ochotę włóczyć się jeszcze po dzielni w poszukiwaniu czegoś do pożarcia. Wpadłem do konbini w nadziei że znajdę coś małego na ząb. Niestety, kanapki były już przebrane, z bento też zostały jakieś ochłapy więc wybór (trochę z ciekawości, bo nigdy tego nie kupowałem) padł na zupkę chińską (japońską?). Wielka micha z kluchami - wystarczy zalać wrzątkiem i....No właśnie - zalać wrzątkiem....

Stał sobie w kuchni czajnik. Nigdy go nie używałem bo nie miałem po co. Aż do teraz. Nalałem, wody, podłączyłem do prądu i poszedłem coś tam sobie dłubać. Po 5 minutach wróciłem do czajnika a tam woda ledwie letnia. Sprawdziłem trzy razy czy na pewno wszystko podłączyłem, itd, i wróciłem do komputera. Sprawdzałem go co 5 minut - zagotowanie wody zajęło mu jakieś 20 minut. Gdyby gotował wiadro wody to może miało by to sens ale do środka wchodzi jakiś litr.. No wybaczcie ale w 20 minut to ja za pomocą pałeczek wzniecę ogień, rozpalę ognisko i zagotuję wodę nad ogniem (że nie wspomnę o mikrofali, która stoi obok czajnika i zrobi mi to samo w minutę). Jedyny plus tego bezużytecznego sprzętu jest taki, że jak już poświęci się pół dnia na zagotowanie wody to potem będzie już przez cały czas trzymał wrzątek. Wiadomo - w środku nocy dobrze jest się przebudzić się na gorącą herbatkę i mieć w czajniku wrzątek.

Czasem mam wrażenie, że pewne rzeczy nie zmieniają się tu od wieków. Japońskie gospodynie domowe nadal piorą w rzece (bo jak inaczej nazwać pralkę piorącą...tfu moczącą ubrania w zimnej wodzie) i nadal gotują i trzymają wodę na ogniu (patrz wspomniany już czajnik) tak by móc zawsze podać gorącą herbatę gdy tylko ktoś niespodziewany wpadnie do nas w gości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz