poniedziałek, 7 listopada 2011

Nantai-san

Szykował się długi weekend więc zapadła decyzja, że pojadę do onsen. Trochę szukałem hotelu z onsen ale ceny noclegów w hotelach albo ryokanach były mordercze. Zdecydowanie nie na gaijińską kieszeń. Zmieniłem więc wstępnie plany i postanowiłem pojechać znów do Nikko, załatwić sobie tani nocleg w hostelu i powłóczyć po okolicy (przy okazji korzystając z okolicznych gorących źródeł). Plan zakładał obejście dookoła Chuzenji-ko (jeziora Chuzenji) ale jako plan awaryjny (gdyby przypadkiem była pogoda...) zostawiałem sobie możliwość połażenia po okolicznych górach. Zwłaszcza, że miałem niewyrównane porachunki z pewnym panem...

Im bliżej weekendu tym bardziej byłem przekonany, że pogoda jednak pozwoli mi wyjść w góry. Nantai-san kusił. Od kilku dni na na wysokości 3000m (a więc sporo wyżej niż szczyt) panowały znośne warunki pogodowe i co najważniejsze - nie było śniegu. Przeczytałem też wiele opisów szlaku i zasadzie każdy wspominał, iż wycieczka w górę poza oficjalnym sezonem jest jak najbardziej możliwa i nie jest niczym nadzwyczajnym. Spakowałem więc plecak i w piątek wieczorem stawiłem się w hostelu w Nikko. Decyzję o tym co zrobię zamierzałem podjąć w sobotę rano. Jeśli pogoda pokryje się z prognozą wyjdę w góry. Jeśli będzie brzydko - pójdę dookoła jeziora. Szybko się okazało, że nie byłem jedynym osobnikiem z takimi planami. Pokój dzieliłem z Japończykiem, który urwał się z podróży służbowej i planował dokładnie to samo...

W sobotę rano zerwałem się wcześnie na nogi. W oczekiwaniu na otwarcie hostelowej restauracji poszedłem na poranny obchód po wciąż zaspanym Nikko...


Pogoda była niezła więc, tak szybko jak to było tylko możliwe, zjadłem śniadanie, wsiadłem w autobus i rozpocząłem walkę z przeciwnikiem.

Szlak rozpoczyna się w świątyni Futarasan położonej tuż u podnóża wulkanu.



W sezonie, za przyjemność wejścia na górę, mnisi każą wrzucić sobie do sakiewki 500 jenów. Po sezonie brama prowadząca na szlak jest zamknięta i opatrzona tabliczką, że wchodzący na szlak zostaną schwytani i surowo wychłostani. Przez moment nie mogłem znaleźć samego szlaku ale na terenie świątyni pojawiało się sporo podobnie wyposażonych jak ja osób, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały po wejściu na jedną z bocznych ścieżek. Okazało się, że bramę da się obejść i zaraz za nią dojść do pierwszej stacji rozpoczynającej właściwy szlak.



Sam szlak, choć dość mocno pnący się do góry początkowo nie jest niczym szczególnym. Ot - zwykła leśna ścieżka przechodząca potem w...asfaltową drogę. Do jakiejś 5 - 6 stacji idzie się dość wygodnie (choć baaardzo pod górę)...





...lekko zziajany...





...choć w zamian pojawiają się pierwsze widoki na jezioro...





...w wielu miejscach szlak asekurują barierki...




...a im wyżej tym ładniej....




...chyba między 6 a 7 stacją szlak robi się kamienisty. Mimo wszystko jest dobrze oznaczony.
Zaraz zaraz...czy ja tu widzę innych amatorów zamkniętych szlaków?...




...siódma stacja - prawie 3/4 drogi za mną...




...a ja co raz bardziej zziajany - chustka na głowie ukrywa pot lejący się po czole - uśmiech zdecydowanie wymuszony ;) ...




...przez moment zastanawiałem się co to za kanji z tej 8 ale ostatecznie wyszło, że to jest nasza "8" a nie żadne kanji...





...jest i właściwa 8 stacja....




...łaaaa...dziewiąta stacja - prawie szczyt...niestety od tego momentu zaczynają się schody...




...dosłownie: schody prowadzące na szczyt, hehe...




....jak ja nie cierpię schodów w górach - nic nie wykańcza kolan tak jak schody...




....już prawie...już za momencik, ale...czy ja śnię czy to piknik na szczycie?




...udało się, taaadaaam!





Trochę zdjęć a potem kilka słów komentarza:

















Pogoda na górze była świetna. Lekki wiaterek i jakieś 10 stopni. W Polsce macie teraz zimniej na poziomie morza :P





To zdjęcie wymaga komentarza...Nantai-san i Fuji-san dzieli w linii prostej 170km! Po drodze jest całe Tokyo! Niezła widoczność - to mniej więcej tyle ile w linii prostej z Łodzi (lub Wrocławia) do Katowic ;)





Na koniec, marna bo marna ale zawsze jakaś tam panorama...




Było warto! Zwłaszcza, że po zejściu na dół wsiadłem w autobus do Yumoto Onsen i pomoczyłem się trochę w siarkowych gorących źródłach...

~~~

Teraz coś o samej górze. Ponoć jest trudniejsza od Fuji-san ale ja nie byłbym tego taki pewien. W obu przypadkach do pokonania mamy 1200 metrów w pionie (w przypadku Fuji-san mam na myśli start z 5 stacji po wcześniejszym dojechaniu tam autobusem). Prawdą jest, że Nantai-san wyciska siódme, ósme a nawet i dziewiąte poty (szlak pnie się mocniej do góry - 1200m robimy w mniej niż 5km. To dość szybko. Szlak na Fuji-san dość mocno trawersuje zbocze przez co wysokości nabiera się trochę wolniej. Obydwa szlaki są (przynajmniej częściowo) poprowadzone po kamieniach i zastygłej lawie. W przypadku Fuji-san różnica jest tylko taka, że tam szlak jest jednokierunkowy. Na Nantai-san nie. Teraz było luźno - co jakiś czas kogoś się tam mijało ale nie było tłoku. Zawsze można poczekać i kogoś przepuścić. W sezonie jestem sobie w stanie jednak wyobrazić kolejkę ludzi prących w jedną i drugą stronę. Przy tłoku na takim szlaku może być niebezpiecznie. Zwłaszcza, że z Nantai-san po kamieniach trzeba również zejść na dół (Fuji-san ma osobny szlak prowadzący w dół po żużlu i popiele). Przy dobrych butach i suchych kamieniach nie ma problemu. Przy bylejakim obuwiu i/lub mokrych kamieniach trzeba uważać.

Nantai-san to jednak wciąż znośna wysokość - 2500m zniesie prawie każdy. Fuji-san to trochę inna liga. 3800m to już jest coś i nawet jeśli łatwiej się jest tam wdrapać to problemy będą sprawiać niskie ciśnienie i braki tlenu. Zwłaszcza, jeśli na 2500m wjechało się autobusem. Wejście na 3800m bez wcześniejszej aklimatyzacji nie może skończyć się dobrze. Oczywiście Japończycy rozwiązali problem aklimatyzacji wchodząc z tlenem (tak...na 3800m wchodzą z tlenem) ale to zwykłe oszustwo. Ja osobiście byłem bardziej zmęczony po Fuji-san niż po Nantai-san. Może dlatego, że szedłem pełne 10 stacji a może dlatego, że wysokość daje się we znaki i pod koniec na prawdę spada nasza wydolność. 

Nantai-san ma tę zaletę, że łatwo się do niego dostać i można równie szybko zejść z powrotem do cywilizacji (i onsen ;)). Jeśli miałbym polecać to poleciłbym wycieczkę na Nantai-san właśnie poza sezonem i po oficjalnym zamknięciu szlaku - tak jak teraz - na początku listopada. Szlak jest luźny, nie ma tłoku i przepychanek. Przy dobrej pogodzie może być o wiele bezpieczniej niż w przy takich samych warunkach w sezonie. Trzeba tylko patrzeć pod nogi i używać trochę szarych komórek. Jak wszędzie w górach.

3 komentarze:

  1. Dzięki - wielkie dzięki za spacer po Nantai, dokumentowany zdjęciami i opisami :) Bardzo chciałam zwiedzić to miejsce [choćby w ten sposób ;p].

    PS. Dociekania nt "ósemki" mnie rozwaliły :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak! Ja tu nadal jestem [od tamtej pory] ta notka niezwykle wciąga takie kreatury jak ja :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak lubisz takie notki to poszukaj sobie wrześniowej o Fuji-san oraz grudniowej o Mitake :)

    OdpowiedzUsuń