niedziela, 18 września 2011

Takao-san

Jest jedna rzecz, którą i Wrocław i Tokyo mają wspólne - góry godzinę drogi od centrum miasta. Daje to komfort zorganizowania wypadu w góry bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania. Ot, otwieram rano jedno oko, wyglądam za okno i jak jest ładna pogoda łapię plecak i znikam. Jedyna różnica między tutam jest taka, że tu (Tokyo) wsiadam w pociąg a tam gonię samochód, przez co w odróżnieniu od tu, tam po dojściu do celu nie mogę napić się zimnego browara ;)

Wracając do tematu - wyjrzałem rano za okno i wiedziałem że gdzieś muszę się ulotnić (od jutra ma padać a dzisiaj piękna słoneczna pogoda). Nie było czasu na planowanie, bo z wyra zerwałem się dość późno więc zapadła decyzja że odwiedzę starego znajomego - pana Takao (pozwolę sobie na taki drobny językowy żarcik). Godzinę później przedzierałem się już przez tłum niedzielnych turystów goniących na górę. Kolejną godzinę i jakieś 10 litrów potu później (30 stopniowy upał to nie jest najlepsza pogoda na dymanie pod dość stromą górę) popijałem zimne piwko i delektowałem się wyśmienitym widokiem na mojego niedawno poznanego znajomego - pana Fuji. Pan Fuji był dzisiaj lekko pochmurny :)

Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło. Pana Fuji zobaczyłem po raz pierwszy na żywo właśnie tutaj, tyle że dwa lata temu. Wtedy to podjąłem decyzję, że mu nie odpuszczę i choćbym miał tu jeszcze raz przyjechać w końcu legnie u moich stóp. Wtedy jeszcze był groźną górą, teraz jest już potulny jak baranek ;)



Po drodze spotkałem w 100% japońską rodzinę z dzieckiem. Nic specjalnego - w takim miejscu to normalne. Może poza koszulką z napisem "Dzięki" w jaką ubrany był dzieciak. Najpierw myślałem, że się przewidziałem ale nie. Nie było mowy o pomyłce. Zdjęcia nie zrobiłem bo szli z przeciwnego kierunku i jak pozbierałem szczękę z ziemi to byli już za mną.

~~~ 

UPDATE: Po powrocie i napisaniu posta wyruszyłem na wieczorną wycieczkę po Tokyo ze statywem pod pachą w nadziei na zrobienie fajnych nocnych zdjęć. Z planu gówno będzie, bo jakiś samolubny dupek znów rzucił się pod pociąg na linii Yamanote. Cała linia stoi. 15 minut spędziłem na peronie, drugie 15 w kolejce do wyjścia (bo bramki nie wypuszczają na tej samej stacji na której się weszło i trzeba iść do gościa w okienku, żeby wypuścił ze stacji). Co jest takiego w tej linii, że wszyscy samobójcy sobie ją upatrzyli? Jest przecież tyle fajnych mostów w Tokyo...

3 komentarze:

  1. O statywie w Tokio zapomnij - jest oficjalny zakaz uzywania statywow jak sie fotografuje. Chyba ze ma sie papierek z pozwoleniem z urzedu miasta. Gliny wlepia ci mandat bez gadania i na nic wytlumaczenia ze nie wiedziales.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boszzzz...co za durnie. Trudno. Zaryzykuję. Nie pierwszy raz zresztą bo już się trochę włóczyłem po nocy ze statywem. Zazwyczaj robię zdjęcie i szybko się zmywam więc może mnie nie namierzą a samo posiadanie statywu zbrodnią przecież nie jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A z czego wynika zakaz używania statywu....?

    OdpowiedzUsuń