środa, 25 stycznia 2012

Fiji #5

Ufff...ostatni post o Fiji :) Tym razem trochę o pozostałych aktywnościach - a trochę mimo wszystko się tam dzieje. Przez pierwsze dni zrywałem się dość wcześnie z wyra (przed 7 rano). Ot choćby po to by zdążyć na małą wycieczkę w góry:







Przy przedzieraniu się przez wysokie jak ja trawsko, przezornie puściłem przed sobą dwie australijskie panny - ściągały na siebie wszystkie pajęczyny, hehe.


Pająki były niczego sobie - ten - potulny jak baranek - niejadowity ;)



W samym resorcie też sporo się działo. Ot - np. instrukcja obsługi kokosa. Dobrze wiedzieć kiedy nie należy siedzieć pod palmą pełną kokosów (zielone same nie spadają, brązowe - dojrzałe - już tak ;) ), gdzie kokos ma najsłabszy punkt, jak dobrać się do niego kilkoma prostymi uderzeniami oraz jak zrobić kokosowe chipsy (pycha, smażone na głębokim oleju i podane z sosem chili). Mieszkańcy Fidżi nazywają palmę kokosową drzewem życia. Robią z niej absolutnie wszystko. Z pni stawiają konstrukcje budynków z liści robią dachy, wyplatają maty i kosze (wyplatanie koszy było swoją drogą również innego dnia pokazane - każdy mógł sobie coś tam wypleść) a orzechy oczywiście jedzą (pod przeróżnymi postaciami).

Częstym gościem w resorcie była Teresa - znana z umiejętności wyplatania koszy, przygotowywania wspaniałych placków i herbaty oraz zamiłowania do plotek. Jeśli chcecie wiedzieć co się dzieje we wiosce - Teresa wie wszystko ;) Swoją drogą - popołudniowa herbatka jaką nam przygotowała była klasą samą w sobie. Kilka świeżo zerwanych liści z drzewa lemonkowego (lemon tree - nie wiem jak to inaczej przetłumaczyć ;) ) wystarczyło by zrobić pyszną herbatę. Do tego świeżo wypiekane placki kokosowe. Mniam :)






Wieczorami również działo się sporo. A to odwiedzili nas wioskowi artyści...



...a to znów zostaliśmy zaszczyceni wizytą wioskowego chóru :)



Zmęczeni wszelakimi występami artystycznymi mogliśmy zrelaksować się albo grając z siatkówkę z lokalnymi typami (wyjątkowo wyrośniętymi), oglądając film na ekranie rozwieszonym wprost między palmami...


...albo balując przy ognisku na plaży.



Dla spragnionych emocji można było wybrać się na nurkowanie z rekinami. Jako, że nurkować nie potrafię (a raczej nie potrafiłem) w zamian wybrałem się na szybki kurs nurkowania. Było trochę jak w szkole, bo najpierw trzeba było nasłuchać się nudnej teorii ale potem było już tylko krótkie ćwiczenie wszystkiego pod wodą i już można było się spokojnie wybrać na małą podwodną wycieczkę dookoła pobliskiej rafy. Gdyby komuś było mało to zawsze można wybrać się na ryby z lokalnymi rybakami. Ryby łowi się z łodzi rzucając żyłkę z przynętą wprost do wody - żadnych tam wymyślnych wędek, itd... Osobiście widziałem dzieci polujące na ryby jedynie przy pomocy zaostrzonego kija :) Do dyspozycji są również kajaki więc przy odrobinie samozapału można pozwiedzać trochę okolicę na własną rękę.


Przez pierwsze 5 dni w zasadzie nie miałem chwili, żeby spokojnie wywalić się na hamaku i nie patrząc na zegarek oddać się słodkiemu lenistwu. Ciągle coś się dzieje i trzeba pilnować zegarka, by niczego ciekawego nie przegapić. Dopiero ostatnie dwa dni mogłem spokojnie poświęcić na bezmyślne wpatrywanie się w horyzont i połykanie kolejnych stron kupionego na Naricie Shoguna ;)

I to by było w zasadzie na tyle. Pozostaje mi jedynie pożegnać się z Fidżi tradycyjną fidżyjską piosenką pożegnalną ;)




Fidżi polecam i będę polecał zdecydowanie. Tak samo jak resort w którym byłem (Blue Lagoon Beach Resort lub jego bliźniak na innej wyspie - Octopus Resort - w tym drugim nie byłem ale z opowieści słyszałem, że jest bardzo podobnie). Zdecydowanie...



Vinaka!


~~~

PS: Blue Lagoon Beach Resort zdobył właśnie pierwsze miejsce w rankingu Trip Advisor w kategorii "najlepszej okazji na Fidżi" :)

1 komentarz:

  1. Niezłe tomiszcze sobie wybrałeś do czytania. Widoki fantastyczne, mogłabym siedzieć i podziwiać. Chociaż te pająki trochę odstraszają.

    OdpowiedzUsuń