środa, 24 sierpnia 2011

tokyo!

Gaijin kubala melduje się z Tokyo!

W telegraficznym skrócie:

- o dziwo z lotem nic się nie działo - samolot leciał (11 godzin), japońscy pasażerowie (w masakrującej większości) siorbali podane na obiad kluchy z bulionem (a gaijini przyglądali im się z niesmakiem) - jednym słowem tak jak powinno być (o ile odciski na tyłku można uznać za coś normalnego)

- do miasta dojechałem bez problemów - w zasadzie czułem się trochę dziwnie, bo we Wrocławiu nigdy nie wiem gdzie który autobus jedzie a tutaj, w 13 milionowej metropolii, na pamięć pojechałem sobie kilkoma pociągami :)

- wpakowałem się do mieszkania, odwiedziłem biuro i takie tam sruty pierduty

- zjadłem tonkatsu! Specjalnie pojechałem w moje stare miejsce i trochę się przeraziłem, bo chyba zmienił się właściciel knajpki (serce mi zadrżało, bo zmienił się również szyld i początkowo nie byłem pewien czy nadal to to samo miejsce). Tonkatsu na szczęście zostało tak samo dobre :)

- wypociłem z siebie ze 100 litrów wody. Upał tutaj jest niemiłosierny. Niby tylko 30°C ale wilgotność wynosi chyba z 500%. Gorące, wilgotne powietrze najpierw wgniata cię w ziemię swoim ciężarem a potem rozdeptuje jak robaka. Nawet tutejsi stwierdzili, że jest troszkę za gorąco.

- publikuję tego posta o pierwszej w nocy bo właśnie ktoś do mnie zadzwonił z Polski i mnie obudził. Jet-lag nie pozwoli mi i tak zasnąć do jakiejś 5 rano więc mam trochę czasu na dumanie nad ciężkim losem gaijina.

Jest dobrze :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz