poniedziałek, 29 sierpnia 2011

airon

Jak to generalnie u nas w firmie bywa, mieszkania, które nam firma załatwia (i to nie ma znaczenia gdzie - czy to w Tokyo, czy w Oslo) zawsze są wybrakowane. W Oslo bywa, że dostajemy nieposprzątane mieszkanie po kimś - brudna pościel, brudne ręczniki, itd... W Tokyo jest nie lepiej - tym razem nie dostałem ręczników więc dobrze, że jeden awaryjny wziąłem sobie z Polski. Brakowało również żelazka, a to generalnie bywa przydatne, jeśli gaijin ma wyglądać jak cywilizowany człowiek.

Nie zastanawiając się za wiele, wsiadłem z pociąg i pognałem do pierwszego lepszego (znanego mi) sklepu z tego typu rzeczami. Wszedłem grzecznie, znalazłem stanowisko z żelazkami i...zdurniałem. Chciałem po prostu kupić żelazko a tu: żelazko takie, żelazko siakie, żelazko do plisowanych japońskich spódniczek, itd... No jasna cholera. Stoję więc i dumam po gajdzińsku jak tu nie zrobić z siebie idioty i nie kupić żelazka do koronkowych dziewczęcych majtek (jestem pewien, że było tam takie) i widzę kątem oka jak podchodzi do mnie sprzedawca. Wyrzucił z siebie jakąś kanonadę słów, z których zrozumiałem tylko znak zapytania na końcu zdania...Zamiast udawać durnego gaijina i odezwać się po angielsku, wydukałem z siebie 'shatsu' po czym sprzedawca, zaczął mi zachwalać jakieś żelazko (tak mi się wydaje, choć nic nie zrozumiałem z tego co do mnie mówił - aczkolwiek mocno gestykulował i prasował sobie rękaw koszuli). Zdesperowany pokazałem na jakieś żelazko i powiedziałem, że je chcę i koniec.

Przy kasie po raz kolejny zabłysnąłem swoim intelektem - na pytanie czy chcę kartę punktową (co akurat świetnie zrozumiałem) nie wiem czemu odpowiedziałem 'tak, chcę'. No i tu nastąpiła dramatu część druga - wypełnienie karty moimi danymi. O ile imię i nazwisko oraz datę urodzenia wpisać potrafiłem to adresu już nie bardzo. Zrezygnowany, przekazałem panu kartkę z adresem i musiał sam wszystko przepisać (a bazgrał nie lepiej ode mnie). Potem jeszcze zapytał się coś odnośnie mojej karty płatniczej na co odpowiedziałem mu tylko, że nie rozumiem, co do mnie gada i chcę już tylko to cholerne żelazko. Może nawet sobie doliczyć opłatę za obsługiwanie durnego gaijina. :)

Aha...zapomniałem dodać...nie kupiłem deski do prasowania, haha :)

                                                                                     ~~~

Pozwolę sobie również na drobny szowinistyczny wywód. Patrząc na pudełko, japońskie gospodynie domowe muszą uwielbiać prasowanie, haha :P

2 komentarze:

  1. Ha ha , "zenzen wakarimasen" dobre na wszystko XD

    A żelazko skąd, z KS? Ja tam zawsze dostaję oczopląsu. Najbardziej jednak zdziwiło mnie, gdy zobaczyłam deskę do prasowania po japońsku, czyli na klęczkach. Potem się okazało, że Teściowa w taki właśnie sposób prasuje. I wtedy przyszło mi do głowy, że teraz to może już kwestia tradycji, ale kiedyś w przeszłości jakiś mądrala celowo chciał upokorzyć nie tyle gospodynie domowe, co w ogóle kobiety, coby biły czołem nawet przed gaciami pana i władcy (przepraszam).
    Ja się nie wydurniam, prasuję po ludzku, deskę mam z Nitori.

    OdpowiedzUsuń
  2. Deskę sobie kupiłem później. Jest taka jak piszesz - prasuję klęcząc - niczym przed ołtarzykiem :)

    OdpowiedzUsuń