sobota, 31 stycznia 2009

nihon e ikimasu

Wiele osób pytało mnie jak to jest w Japonii. Nigdy jednak nie byłem w stanie opowiedzieć jak tu jest naprawdę. Z jednej strony jest to kraj niesamowicie rozwinięty technologicznie i uregulowany (wszystko wydaje się mieć swoje miejsce aczkolwiek celowo nie używam słowa uporządkowany) ale z drugiej strony jest to typowy kraj azjatycki. Czym się objawia owa Azjatyckość? Tego nie da się opisać słowami - to trzeba zobaczyć na własne oczy i poczuć na własnej skórze.  Ja postaram się choć trochę przybliżyć to na co można się tu natknąć. A więc...

Miejsce akcji: Jumbo-Jet, Frankfurt, Germania ;)

Samolot wciąż stoi przy rękawie, klima nie działa i zaczyna robić się duszno. Nagle pan X (siedzi obok mnie) zdejmuje buty.....łooooo...ożesz ty - może byś poczekał aż włączą klimę? Ale co to? Patrzę a dookoła wszyscy pościągali buty...Atmosfera się zagęszcza, nie ma co. Witamy w Azji ;) Różnice kulturowe, ba - przepaść kulturowa, jest ogromna. Nawet nie chcę wiedzieć, co Japończycy myślą sobie o nas i naszych zwyczajach.

Miejsce akcji: Jumbo-Jet, gdzieś nad Bałtykiem

Pierwsze miłe zaskoczenie. Rozdano nam gorące ręczniki. Kto był w Japonii ten wie - nie ważne do której knajpki by się nie weszło, zanim jeszcze cokolwiek się zamówi, dostaje się gorący ręcznik i szklankę zimnej wody z lodem. Wspaniały zwyczaj.

Stewardesy zaczynają rozdawać przekąski - jakieś chrupki. Próbuję - hmm...dziwne...jakby smakowały rybą...odwracam opakowanie, czytam skład i wszystko jasne - to są chrupki....krewetkowe. Tego można się było spodziewać. Zapomniałem już, w co się pakuję.

Miejsce akcji: Jumbo-Jet, cholera wie gdzie

Dostałem menu, stewardesa uprzejmie powiadomiła mnie że w menu są tylko dania japońskie. Zaczynam się bać i przezornie biorę kurczaka w czymś tam. Na robale z morza jeszcze przyjdzie czas. Po chwili dostaję jedzenie - pierwszy kęs i już wszystko wiadomo - ryż przyprawiony czymś co smakuje jak sproszkowana...ryba. Kurczak uduszony chyba bez dodatku jakiejkolwiek przyprawy (przynajmniej moje kubki smakowe takowej nie wykryły). Tak smakuje większość jedzenia w Japonii. Jest smaczne ale bardzo różni się od tego co sobie większość z nas wyobraża. Są oczywiście wyjątki - choć by takie tonkatsu - kto nie próbował - gorąco polecam. Bardzo mi tego u nas brakowało a to, które jedliśmy w San Diego w niczym nie przypominało tego prawdziwego (wtedy, tam w Stanach, twierdziłem inaczej ale już wiem jak bardzo się myliłem)

Miejsce akcji: Znów ten przeklęty i niewygodny Jumbo Jet, gdzieś nad Syberią

Zjadłem, popiłem (japońskim piwem - bardzo dobrym swoją drogą), poprawiłem winkiem, włączyłem sobie film i układam się powoli do snu...Film się dłuży.... nuda... zasypiam... baaardzo powoli zasypiam...hrrrrrrr.....

...chwila przyjemnego snu (kto kiedyś leciał w długą trasę wie jak ciężko zasypia się w samolocie)

...AAAAaaarrrrgh! Wrzask, rwetes, bieganina...obudziłem się...co się dzieje? Porwano samolot? Ktoś chce się wysadzić w powietrze? Nie - pan obok mnie wylał na siebie kawę i poplamił swoje wspaniałe spodnie - postanowił przy tym obudzić cały samolot i postawić do pionu całą załogę łącznie z pilotem. Do tego zapalił światło które świeciło nie na niego tylko prosto w moje oczy. Jak bym mu powiedział coś po angielsku to pewnie i tak by nie zrozumiał, wcisnąłem więc zatyczki głębiej do uszu, zakryłem oczy i kima(sen) ;)

Po wylądowaniu uwolniłem się od mojego uciążliwego współpasażera i pognałem co sił w nogach po walizkę i na pociąg. Po drodze trzeba tylko przejść przez urzędnika imigracyjnego. Jest jedna różnica w porównaniu ze Stanami - sprzęt do pobierania odcisków palców i robienia zdjęć wygląda jak automat do gier - wszystko kolorowo mruga, skacze i tańczy na ekranie - wygląda to tak jak by kontrolowali nas przed wejściem do wielkiego salonu gier ;)

Im bliżej torów kolejowych a im dalej od terminala tym język angielski powoli zanika. W terminalu można było się jeszcze sprawnie porozumieć. Kupując bilety, pan w kasie miał już jednak wyraźne problemy i nie fatygował się podać mi ceny słownie - wystukał ją na kalkulatorze i mi go pokazał. A mógł przecież powiedzieć po japońsku, może bym zrozumiał ;)

Potem już tylko podróż do hotelu. Tym razem obyło się bez niespodzianek, bo skorzystałem ze znanego mi już z poprzedniego pobytu metra. Poprzednio ze stacji do hotelu wziąłem taksówkę i taksówkarz się....zgubił. Pytało mnie biedaczysko o drogę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz