niedziela, 19 kwietnia 2009

Takaosan

Pojechałem połazić po górach. Wybór padł na górę Takao. Nie jest to może Mt. Everest ale zawsze coś innego niż betonowe od stóp do głów Tokyo. Na górę wiedzie kilka szlaków - ja wybrałem te najpopularniejsze (co nie znaczy że najłatwiejsze). I tutaj popełniłem pierwszy błąd. Szlak 1, którym wchodziłem na górę to jeden wielki odpust ze straganami z żarciem i innymi duperelami. Ponieważ najgorszy odcinek szlaku można ominąć kolejką linową mniej więcej od połowy drogi witają cię tłumy "niedzielnych turystów" przybyłych tutaj nażreć się straganowego badziewia zapijając wszystko piwem. Koszmar.

Po dotarciu na szczyt (będący kolejnym jednym wielkim straganem) postanowiłem zejść trudniejszym szlakiem w oczekiwaniu że będzie tam luźniej. Nic z tego. Szlak do prostych nie należy - prowadzi częściowo strumieniem - po kamieniach, częściowo po wyrąbanych w skale ścieżkach - generalnie jest ślisko, nierówno i wyboiście. Nie oznacza to jednak, że jest tam pusto - schodzi się w ciągłej kolejce - jeden za drugim (bo wąsko i nie ma jak wyprzedzić). Wydawało by się, że przynajmniej ludzie będą bardziej przygotowani - nie w Japonii. Po drodze minąłem:

- pana w dobrze skrojonym garniturze i lakierkach (próbował przekroczyć strumień i błotnisto kamienistą maź dookoła)

- tysiące przyrodników amatorów - wyjedzie taki na dzień z Tokyo i robi zdjęcie (oczywiście telefonem komórkowym) każdemu kwiatkowi i każdemu żuczkowi, którego spotka (blokując przy tym innych)

- z dziesięciu Hindusów idących z garami (pewnie z curry) pod górę - na piknik na szczycie

- nielicznych normalnych (tz. przygotowanych do panujących warunków)  ludzi

- (i mój numer 1) - babcię - na oko z 80 lat - z jednej strony podpierającą się (równie starym) mężem, z drugiej laską

Zdjęcia poniżej:






Na deser dwa filmy - pierwszy to widok z wieży widokowej a drugi to dziki (japoński) zwierz napotkany po drodze.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz