Kyoto...Co by to napisać o
Kyoto? Może to, że
Kyoto to taki japoński odpowiednik naszego Krakowa - była stolica Japonii oraz centrum kulturowe i naukowe. Podobnie jak Kraków,
Kyoto to turystyczna mekka. W zasadzie każdy kto przybywa do Japonii, jedzie do
Kyoto, bo to chyba najlepsze miejsce aby doświadczyć ducha dawnej Japonii. Tylu świątyń, muzeów i ciekawych zakątków nie ma chyba żadne Japońskie miasto.
Co jednak jak jedzie tam
gaijin, który ma za sobą
Tokyo,
Kamakurę,
Nikko i kilka innych podobnych miejsc? Z pewnością
Kyoto nie robi na nim już takiego wrażenia jak na kimś kto jedzie tam zaraz po przylocie do Japonii.
Kyoto jest ładne ale wybaczcie - mam już dosyć świątyń. Możecie zarzucić mi ignorancję (i będzie to prawda) ale dla mnie wszystkie one wyglądają identycznie. Różnią się zapewne detalami, których mój
gaijiński wzrok nie dostrzega. To tak jak by zwiedzać kościoły w Polsce - no ileż można? Stąd relacja z
Kyoto będzie inna niż wszystkie inne które znajdziecie w sieci. Nie będzie "
ochów" i "
achów", tryliona zdjęć świątyń (wszystkie takie same - w internecie znajdziecie ich
pierdyliard) i polowania na
gejsze (bo turyści polują na te biedne dziewczyny niczym najbardziej bezwzględni
paparazzi). O nie! Po raz pierwszy w Japonii nie chciało mi się robić zdjęć (trochę dlatego, że było zimno i wolałem trzymać ręce w kieszeni ;). Zdecydowanie bardziej wolałem przejść się pustymi uliczkami
Gionu i
Higashiyamy. W ciszy i spokoju (bo było późno wieczorem/wcześnie rano) chłonąć klimat dawnej Japonii, nie goniąc za kolejnymi cudownymi ujęciami.
Gion i
Higashiyama to dwa cudowne zakamarki (miało nie być "ochów" i "achów", ehh...), w których można poczuć się jak byśmy cofnęli się w czasie o jakieś 100 lat. Zdecydowanie polecam się tam wybrać gdy wszyscy już albo jeszcze śpią. Puste uliczki, stare domy, lampiony i dachy świątyń tworzą niesamowity klimat. Bez turystów,
fleszy, sklepów sprzedających turystyczną tandetę, deptania sobie po piętach i wchodzenia w kadr.
W związku z powyższym zdjęć z
Kyoto za wiele nie będzie. Wszystkie (również z kilku świątyń - bleee) znajdziecie na moim skrawku
Picassy. Po więcej zerknijcie do
tunviela, która ma do Kyoto anielską cierpliwość i zrobiła prawdziwą relację. Tutaj wrzucę trochę inne, nietypowe...
Na początek -
Gion z wieczora...
...następnie
Higashiyama z rana...
...niezła chata, nieprawdaż? Udało mi się zrobić to zdjęcie zanim usłyszałem "panie
gaijin, tutaj nie robimy zdjęć" ;)
...spacerek w bambusowym lesie...
...i resztki
momiji...
Tym, którzy chcą poczuć klimat starego
Kyoto polecam film "
Wyznania Gejszy". Film co prawda
hollywoodzki więc trochę łzawy i podpicowany ale wciąż można liznąć odrobinę klimatu tamtych czasów.
Chyba jestem lekko zmęczony i przesycony tymi wszystkim atrakcjami turystycznymi.
Kyoto jest pod tym względem straszne. Zamieniło się w jedną wielką atrakcję turystyczną. Znalezienie normalnego baru na Pontocho jest chyba niemożliwe. Szczytem wszystkiego była ręcznie przyklejona naklejka "not a bar" gdzieś na menu zapraszającym do lokalnej
izakaya. Nie po to jechałem taki szmat drogi. Uciekłem stamtąd czym prędzej i zacząłem błądzić gdzieś w ciemnych zakamarkach
Kyoto, z dala od opanowanych świątecznym szałem tłumów. Opłaciło się - znalazłem bar którego właściciel dosłownie przeżegnał się nogą gdy tylko zobaczył mnie wchodzącego do środka. To był dobry znak - trafiłem we właściwe miejsce. Żarcie było takie sobie ale miejsce prawdziwie japońskie, autentyczne - nawet potraktowano mnie z lekkim dystansem - jak to się
gaijinowi należy. Tak jak lubię. To się chyba fachowo nazywa
syndrom sztokholmski ;)
To jednak nie koniec świątynno-turystycznego koszmaru. Z
Kyoto wyskoczyłem na wycieczkę do....
Nary. Mało mi świątyń, nie? Chyba oszalałem! Więcej jutro... ;)